Od jakiegoś czasu rozglądamy się za jakimś gniazdkiem dla nas. Jeździmy, oglądamy, szukamy ogłoszeń w internecie, rozwieszamy info na słupach w małych miejscowościach itp. Czasem ktoś zadzwoni, ktoś napisze. Że ma domek, że ma mieszkanie, działkę. Niestety po przyjechaniu na miejsce okazuje się, że domek pamięta czasy sprzed 1szej wojny światowej, remont w mieszkaniu wyniósłby drugie tyle co właściciel sobie woła, a działka na środku ma słup energetyczny.
Na samym początku poszukiwań oglądaliśmy pewne mieszkanie jakieś 20 kilka km od Krakowa. 3 pokoje, kuchnia, łazienka, wielki przedpokój i jeszcze jedno pomieszczenie z przeznaczeniem na składzik rzeczy niepotrzebnych. Wtedy cena okazała się jednak zaporowa. Przypadkiem w ostatnich dniach natknęliśmy się na ogłoszenie dotyczącego tego mieszkania z niższą niż wcześniej ceną. Sporo niższą. Można by powiedzieć, że odpowiadającą naszej kieszeni i budżetowi. I wszystko byłoby super gdyby nie jedna rzecz. Mieszkanie to jest na wsi. Takiej 'wsi spokojna, wsi wesoła' z wiersza J. Kochanowskiego. Jest to mały 2-piętrowy blok z 6 mieszkaniami.
I tu pojawiają się wątpliwości. Moje głównie. Czy umiałabym mieszkać na wsi? Jestem typowym mieszczuchem, nie ukrywam. Lubię ten zgiełk, pośpiech, bliskość do wszystkiego począwszy od sklepu, przez aptekę, kościół i na SH kończąc. Lubię światła latarni, szum aut i to, że miasto nigdy nie śpi. Nie umiem(a może nie znam i dlatego nie umiem?) odpoczywać w kompletnej ciszy. Przeraża mnie taka cisza, boję się jej po prostu... Wiem, że dla naszej córki byłaby to dużo lepsza opcja dorastania w czystym powietrzu(ehh ten smog krakowski), miałaby większe, a nawet dużo większe szanse na przedszkole. Tylko martwię się utratą kontaktów z rówieśnikami. Boję się, że ja się nie odnajdę się w takim życiu. Takim spokojnym, gdzie sklep zamykają o 17, a w sobotę o 14. Gdzie wszyscy o tobie wszystko wiedzą, a tym bardziej gdy jesteś nowym. Gdzie nocą słychać jak mucha siada, a na spacer idziesz wzdłuż drogi, bo nawet pobocza brak. Przed tym blokiem jest taki trawnik?/plac zielony?/coś jak łąka? sama nie wiem jak to nazwać. W każdym razie stoją tam słupki z rozwieszonymi sznurkami na pranie, jest coś a'la chlewik gdzie można by świnki hodować (:D) Nie ma za to ani ławki, ani huśtawki, że o piaskownicy nie wspomnę. Mój mąż dorastał w domu na wsi, ja w bloku. Długo nie mogliśmy znaleźć kompromisu co do tego gdzie byśmy chcieli mieszkać. To mieszkanie by nas po połowie godziło- dla męża spokojna wieś, dla mnie mieszkanie bez zmartwień czy nie zasypie mi śniegiem drzwi do domu.( ;) ) Niewątpliwie mieszkanie to ma bardzo dużo plusów. Zaczynając od metrażu(ponad 2x więcej niż teraz!!), braku opłat za wynajem(gdzie teraz jest to dużo ponad tysiąc zł ;/) bo byłoby to nasze, kończąc na tym, że moglibyśmy mieć wreszcie wspólny adres zamieszkania(po 5latach od ślubu hehe), Tylko największy problem jest ze mną. Nie umiem, po prostu nie umiem sobie wyobrazić mieszkania tam. Spędzania tam dzień w dzień kolejnych kilka lat. Mąż mówi, że ostatecznie można by je za parę lat sprzedać i wrócić do Krakowa, ale czy znajdziemy chętnego? Czy będzie się to opłacało? Nie wiemy tego.
Trudna decyzja przed nami, a właściwie przede mną. Ciężko mi tak po prostu zrezygnować z miasta. I nie chodzi o to, że to Kraków, że wielkie miasto, że zabytki, srytki i centra handlowe. Chodzi o sam fakt mieszkania w mieście. Nie wiem czy ktoś ma podobnie, czy może ktoś podejmował podobną decyzję. Może ktoś mi coś doradzi albo podpowie co robić? Decyzję będę - będziemy podejmować sami, ale jakakolwiek opinia jest mile widziana.
Mooonik :)