"Pozwól dzieciom błądzić i radośnie dążyć do poprawy." J.K.

poniedziałek, 27 maja 2013

Dzień Mamy

Dostałam wczoraj pierwszą laurkę od córki. Podpisaną  odbiciem jej rączki. Najpiękniejsza kartka jaką kiedykolwiek dostałam ♥
Łezka się zakręciła :)


p.s. podejrzewam mały udział taty w tej sprawie. Dziękuję Kochanie :*



Mooonik :)


p.s. córeczko na następny rok czekam na wierszyk :)))))


czwartek, 23 maja 2013

Kto ty jesteś ?

ja - kto ty jesteś?
mała - bejbi

ja - a czym się lubisz bawić?
m - kopaaka
:D

tak ostatnio wyglądają rozmowy moje i córki ;)

Małej doszły do słownika właśnie nowe słówka -

bejbi od ang. baby - dziecko
kopaaka - koparka
dać - przy czym używa tego podając nam do rąk rożne rzeczy
mam - jak ma coś w łapce
cici - kici na kotka
apa - papa 

robi sie coraz ciekawiej ;)

      A co do koparki. To nie tylko koparka jest jej ulubiona. Ulubione są wszystkie autka. Mało tego na ulicy przy każdym aucie musimy się zatrzymać, mała powie ze to "buum bum" i policzy wszystkie "kółko". Po czym dochodzimy na plac zabaw i zabieramy wszystkie autka jakie nam się napatoczą pod nogi. Nie no, żartuję ;) Ale na spacer zamiast zabawek do piachu zabieramy autka. Jeśli jakieś dziecko ma swoje autka jest wielce prawdopodobne, ze nasza córka do niego podejdzie i bez pytania się czy może, sprawdzi czy aby autko ma wszystkie "kółko" i czy dobrze jeździ. Serio. Nasze dziecko opanowała jakaś automania :D Nie wspomnę o tym, ze na hasło "idziemy na dwór" młoda biegiem leci po buciki i krzyczy "buum buum " ;)
Kierowca rajdowy czy taksówkarz (tudzież taksówkarka ;) ) nam rośnie czy jak? ;)


Mooonik :)



poniedziałek, 13 maja 2013

Kuchenna rewolucja ;)

       Dawno temu, jeszcze w ciąży jak byłam, koleżanka powiedziała mi, że czasami ma wrażenie, że jak urodziła swoją córeczkę to również urodziła połowę swojego mózgu. Coś w tym chyba jest, bo to co dziś zrobiłam nie znajduje żadnego logicznego wyjaśnienia. Zachciało mi się drożdżówek. Takich domowych, pachnących owocami, świeżych i w ogóle pysznych :D Po przejrzeniu po raz enty przepisu wysłałam mężowego na zakupy, przyniósł co potrzeba, więc pracę czas zacząć. Zrobiłam zaczyn drożdżowy, wysypałam mąkę, dodałam resztę składników, ciasto się super zagniotło i odstawiłam do wyrośnięcia. I coś mi za szybko zaczęło rosnąć, ale stwierdziłam, że pewnie dlatego, że stoi przy kuchence gdzie pyrkał barszczyk, gotowała się woda na kawę, miało ciacho ciepło po prostu. Po jakiejś godzinie jak zaczęło mi to wypływać z miski, wyrzuciłam na stolnicę, rozwałkowałam z ledwością mieszcząc je na niej, posmarowałam masą truskawkową, zawinęłam i ułożyłam na blaszce, po czym powędrowały do piekarnika. Wyszły pyszne, mięciutkie, nie za słodkie, meeega pachnące, takie jakie chciałam. Zdążyłam już sprzedać przepis siostrze, kiedy zapytała mnie ile dodałam drożdży? Zdziwiona odpowiadam, że tyle co w przepisie 2,5paczki. A ona mi na to, że trochę przedobrzyłam. Ale jak to? Eee, przecież tak jest w przepisie... Zaglądam od nowa, a tam jak byk stoi 25GRAM drożdży. A ja dałam ich 25 DKG(!) oooooOOOOOO!
No, to wyjaśniło się czemu ciacho tak ekpsresowo wyrosło :D


Całe szczęście nie czuć tych drożdży aż tak mocno, da się zjeść ;) zresztą zobaczcie, że wyglądają smakowicie :D






Mooonik :)


p.s  post z pozdrowieniami dla J :)





sobota, 11 maja 2013

ale obiecałaś...

      Trzeba pamiętać o złożonej obietnicy, prawda? Zwłaszcza jeśli składa się ją dziecku. Córa od babci dostała maskotkę - owieczkę, która bardzo szybko stała się nieodłączną jej towarzyszką. Owieczka ma taki sznureczek co to większość maskotek posiada. I ten sznureczek wziął się i urwał. Pech no. A stało się to jak mała kładła się na drzemkę. I była bardzo niepocieszona ponieważ nie mogła sobie tej owieczki zawiesić na rączce jak to zawsze robi. Obiecałam więc, ze jak wstanie przyszyję sznureczek na swoje miejsce. Jednak jako, że pamięć już nie ta ;) kiedy mała wstała zjadłyśmy obiad, poszłyśmy na spacer i wróciłyśmy na kolację. Szykujemy się do kąpania, a tu bach - mała leci z owieczką i prawie z wyrzutem w wydawanych z siebie dźwiękach pokazuje mi maskotkę i sznurek. Że nie zrobione! Ale obiecałaś! I ta jej minka takiej troszkę złości przeplecionej smutkiem. Achh mój słodziak. Nie było wyjścia - igła, nitka w ruch i szyjemy. Oczywiście przy asyście głównej zainteresowanej. Raz, dwa i sznureczek wrócił na swoje miejsce. Żebyście ja zobaczyli wtedy! To szczęście w oczach i radość całą sobą. Nie do opisania :) Cudowne jest to jak dzieci potrafią się cieszyć z tak prostych rzeczy. Powinniśmy uczyć się od nich tego.

     A na weekendzie majowym nowość - byliśmy u moich rodziców i mała opanowała słówka "baba" i "dziadzia" * czym przyprawiała dziadków prawie, że o łzy. Szczęścia oczywiście ;) A ze spaceru przyniosła nowe słowo - "tuta" czyli "tutaj" po prostu ;) Idziemy ścieżką, nagle mała się obraca i mówi "tuta" i dawaj naprzód. Zaczęło się chodzenie własnymi ścieżkami :D


*dziadzia brzmi bardziej jako "ciacia", ale bez wątpienia chodzi o dziadka


Mooonik :)

p.s. O kotku cały czas pamiętamy i co rano go szukamy ;)